Literacki Kazimierz: Tu zrozumiała, że chce pisać książki

Bohaterowie książek Agaty Tuszyńskiej wybierają inne szlaki niż ich autorka. Pisarka wybrała jednak Kazimierz, o którym mówi „stąd wiedziałam, że chcę pisać książki”.

Pisarka, poetka, reportażystka, historyczka literatury i teatru. Agata Tuszyńska jest autorką wielu biografii literackich. Wśród nich są między innymi: „Singer. Pejzaże pamięci”, „Krzywicka. Długie życie gorszycielki”, „Oskarżona: Wiera Gran” czy „Narzeczona Szulza”. W „Rodzinnej historii lęku”, która jest literackim poszukiwaniem własnej tożsamości, pisarka połączyła swoje doświadczenie biografistki z rzadko uprawianym w Polsce gatunkiem personal non-fiction.  Znajdziemy tam także wspomnienie o Kazimierzu Dolnym.

-Mama zabierała mnie do Kazimierza nad Wisłą, malowniczego miasteczka wśród wąwozów, w którym czas się zatrzymał. Rynek otoczony renesansowymi kamienicami, z drewnianą studnią pośrodku, przypominał obraz – czytamy w jednym z rozdziałów.

Co łączyło pisarkę z Miasteczkiem?

Pani mama Halina Przedborska pochodziła z Łęczycy, ale wakacje spędzałyście tu, w Kazimierzu, bardzo daleko od rodzinnego miejsca.

Agata Tuszyńska – Nigdy nie byłam w Łęczycy z mamą, długo też nie opowiadała o swojej przeszłości, nie pokazała mi swojego gniazda. Pojechałam tam dopiero wtedy, kiedy pracowałam nad „Rodzinną historią lęku”, czyli bardzo późno. Mama bała się tego miejsca. Straciła niemal wszystkich członków swojej rodziny. Nie mają nawet grobów. Jedyny cmentarz, jaki odwiedzamy, jest w Otwocku. Pochowano tam moją babkę Delę Goldstein, bohaterkę książki „Czarna torebka „. Kilka ostatnich wojennych miesięcy spędziła w tym podwarszawskim uzdrowisku. Tam pracowała i tam zginęła, trafił ją zabłąkany pocisk trzy miesiące przed końcem wojny. Przez długie lata leżała na otwockim cmentarzu pod aryjskim nazwiskiem Zofii
Zmiałowskiej, które miało ją ocalić. Nie znałam jej historii jako dziecko przyjeżdżając na wakacje do Kazimierza.

Dlaczego akurat Kazimierz?

Agata Tuszyńska – Nie wiem. Był w latach 60. i 70. bardzo popularny wśród warszawiaków. Niewielkie, bajkowe miasteczko nad Wisłą, z artystycznym wdziękiem, literacką legendą i energią młodości. Spotykałam tam każdego lata te same postaci. Zarówno w Domu Prasy, gdzie zatrzymywałyśmy się z mamą, dziennikarką, jak na Rynku, u Architektów. Patrzyłam na nich z daleka, umieli się bawić, cieszyć życiem, dyskutując stale o Polsce i sztuce. Przyjeżdżałyśmy tu w lipcu, a potem bardzo często na święta Bożego Narodzenia albo na Wielkanoc. Wolałyśmy spędzać je tutaj niż same w domu. Pamiętam kilka sylwestrów w ośnieżonych wąwozach. I konie, i sanie. Tańce i witanie Nowego Roku w Domu Prasy. Miałam tu koleżanki, inne niż w Warszawie i inne łączyły nas tajemnice. Bywałam tu regularnie od szóstego do osiemnastego roku życia, czyli przez 12 lat. Topografia tego miejsca łączy się z moim dojrzewaniem, wewnętrznym rozwojem, pierwszą miłością i pierwszymi rozczarowaniami. Moje dzieciństwo i młodość to Kazimierz.

Jaki był Kazimierz Pani dzieciństwa?

Agata Tuszyńska – Inny niż wszystko, co znałam. Osobny. Jak z obrazka. Piękny. Warszawa, w której się urodziłam i która mnie kształtowała, długo wydawała mi się brzydka. Dopóki nie znałam jej historii, nie potrafiłam dostrzec jej prawdziwego oblicza. Pamiętam, że zawsze wstydziłam się, miałam kompleksy jako warszawianka wobec Krakowa. Tamto miasto było w moich oczach odpowiednio stare, tam czuło się przeszłość, genealogię, przynależność do dziedzictwa przodków. Warszawa była taka… nowa. Wtedy jeszcze nie dorosłam do tej wiedzy, że trzeba ją czytać inaczej. Że to jest inne miasto. Że pod spodem jest wiele ciekawszych i prawdziwszych historii. A to, co zostało nabudowane, to nowy strój, fasada mająca przykryć katastrofę i zniszczenie.

Natomiast Kazimierz był niezwykle malowniczy. Powtarzam to słowo, bo oddaje moje ówczesne i obecne wrażenia. Kształt rynku, kościół, podcienia, studnia, ruiny zamku, Góra Trzech Krzyży. Wisła. Rzeka, piasek i plaża. Ale najważniejsze były wąwozy. Odkąd pamiętam biegałam w ich labiryntach. W wąwozie Małachowskiego albo w Plebance, albo w innych, wielu, których nazw nie znałam. Chowałam się w nich przed kolegami lub przed sobą, pisałam, płakałam albo oddawałam marzeniom.

Na naszej dziecinnej ulubionej górze, na Czerniawach, znajdowaliśmy fragmenty kamiennych płyt zapisanych dziwnymi obrazkami i znakami. Był kawałek lwa, monety, ułożone specjalnie ręce… Nikt nam nigdy nie powiedział, co to jest. I co znaczy. Pamiętam też kino w rynku, w którym oglądaliśmy filmy. Miało różne wnętrze od znanych mi warszawskim kin. A postaci z obrazów sprzedawanych na rynku również nie przypominały znajomych. Przeczuwałam jakiś sekret…

Kazimierz miał też swoje legendy, które dodawały mu tajemniczości. Także tę o królu i Esterce, której imię niewiele mi mówiło. Stała tu willa malarza Michalaka. Artyści ze swoimi sztalugami. Tego wszystkiego nie znałam z Warszawy. Przyglądałam się pełna zachwytu. To był nieznany ląd. Targi poranne. Tyle zapachów. Chłopskie wozy. Jarzyny, jajka, mleko. Kolorowy, wiejski świat przybywający do naszego renesansowego letniska. Zetknęłam się z nim u mojej polskiej babci w Łodzi, gdzie też chodziło się po mleko od krowy i jajka od kur.

A poza tym Kazimierz znaczył dla mnie wolność. Można było iść nad rzekę, przez kamieniołomy i Albrechtówkę do Mięćmierza. Stanąć na górze z widokiem na Janowiec i krzyczeć z radości. A jeszcze wiatrak! I zamek Białej Damy. Szczyt szczęścia. Czułam to bardzo wyraźnie.

W Kazimierzu była także Maria Kuncewiczowa. Pisarka. Kiedy mama powiedziała mi, kim jest, obserwowałam ją przez płot Willi pod Wiewiórką, tuż obok Domu Prasy. Zawsze elegancko ubrana i uczesana, spacerowała z gośćmi rozmawiając w mi nieznanych językach. W towarzystwie rubasznego męża lub nie. To ona pisała książki, które z czasem całkowicie opanowały moją wyobraźnię. Wprowadzała mnie, jak inni autorzy, w światy równoległe, pozwalające przeżywać więcej niż jestem w stanie doświadczyć. To było kolejne kazimierskie odkrycie.

Niesamowite miejsce. Wyrzeźbione w czasie dawnym, a pełne niejasnych obietnic. Kryło się w nim coś niewyjaśnionego. Podobnie jak w moim dzieciństwie.

Jak zmieniło się Pani postrzeganie Kazimierza, gdy dowiedziała się Pani o jego żydowskiej przeszłości?

Agata Tuszyńska – Wojna przecięła świat ostrym nożem, rozdzielając go na pół. Żydzi zniknęli z Kazimierza nad Wisłą razem ze swoją historią. Ich życie i ich śmierć zamilczano. Ja sama długo nie byłam świadoma, że przed zagładą stanowili tutaj większość. Kiedy poznałam własną tożsamość i zaczęłam się z nią oswajać, także w Kazimierzu odkrywałam to, co pod spodem. Pomocne się stały “Dwa księżyce” Marii Kuncewiczowej, które czytałam po wielekroć. Opowiadają o pierwszym zetknięciu młodej pisarki z tym miejscem. Gwar, tumult, nieznane zapachy. Inny niż warszawski tłum. Sklepikarze, handlarze, tragarze, szewcy. Wąskie uliczki, brak kanalizacji, różnie brzmiący język. Żydów było tutaj dużo, a to miasteczko było małe. W Warszawie na Marszałkowskiej, na Placu Trzech Krzyży, gdzie Kuncewiczowa mieszkała przed wojną, nie spotykała chasydów na każdym kroku. Trzeba było iść na Nalewki, na Krochmalną, na Miłą… Tutaj stanowili większość. Byli u siebie. Musiała się do tego przyzwyczaić. Owa egzotyka, nieład, intensywność pobudzały wyobraźnię. Chętnie przyjeżdżali tu na plenery studenci z Akademii Sztuk Pięknych. Także pisarze i poeci. Tu pracowali, opalali się nad Wisłą, realizowali swoje niecodzienne pomysły. Artyści ze stolicy upodobali sobie Kazimierz w latach 30. XXw. I Kuncewiczowa go polubiła, choć pierwsze zetknięcie nie było oczywiste.

Moje postrzeganie Kazimierza także się zmieniło. Szukałam w nim historii, tego co pod spodem, co skrywane. Jak w całym moim kraju. I ciągle widzę te brakujące części.

Wtedy Kazimierz wydał się Pani zupełnie inny?

Agata Tuszyńska –Ten BRAK był dużo bardziej widoczny. A poza tym ja długo nie mogłam pojąć, że nikt nam nigdy o Żydach w Kazimierzu nic nie mówił, niczego nie wyjaśniał. To było tak, jak u mnie w domu. Milczenie, które pokrywało przeszłość jak knebel, jak pieczęć. Nie dotykać, nie zaglądać, bo to może okazać się niebezpieczne, może spowodować coś złego.

Wydaje mi się niesprawiedliwe to zaniedbanie. Zaniechanie. Zamilczenie ich istnienia i pamięci o nich. Taka podwójna krzywda. Raz ich wymordował Hitler, a potem po raz kolejny zostali zamilczani przez tych, którzy przeżyli. Przetrwali w ich domach i obejściach, ale nie oddali im hołdu pamięci. Nie ocalili wspomnieniem.

Pisarka Agata Tuszyńska na kirkucie w Czerniawch. Fot. Archiwum prywatne Pisarki
Pisarka Agata Tuszyńska na kirkucie w Czerniawch. Fot. Archiwum prywatne Pisarki

Teraz dopiero się mówi o Kazimierzu jako o miasteczku żydowskim, po wojnie pozbawionym tego drugiego księżyca. Bo były dwa księżyce. Podobnie jak dwie rzeki. Bo przecież dla jednych, co zapisał Szalom Asz, Wisła mówiła po żydowsku.

Powiedziała Pani w jednej ze swoich wypowiedzi medialnych, że Kazimierz to najważniejsze miejsce Pani dzieciństwa, najczęściej odwiedzane, najtrwalej przeżyte.

Agata Tuszyńska – Bo to prawda. Tutaj toczyła się duża i ważna część mojego życia. Tu uświadomiłam sobie, że chcę i będę pisać książki.

Wakacyjne tygodnie w Kazimierzu były dla mnie czymś niesamowitym. Siedziałam jakby plecami odwrócona do Marii Kuncewiczowej, w aurze lub aureoli jej pisarskiej energii i zapisywałam swoje pierwsze zdania, pomysły, akapity. To miejsce pamięta mnie małą, a potem młodą, pełną marzeń i niepewną siebie, zakochaną po raz pierwszy. I jeszcze raz. Tu pisałam pierwsze wiersze. Tu przywoziłam wszystkie swoje miłości, wszystkich chłopaków, mężczyzn, a potem męża.

Kazimierz jest dla mnie jak człowiek. Zawsze uważałam, że muszę mu o siebie opowiedzieć. Jak się rozwijam, co się ze mną dzieje, jak się zmieniam. Nie wiem, dlaczego, ale tak się stało. I nawet, kiedy wyjeżdżałam za granicę, kiedy długo mieszkałam za oceanem, stale tu wracałam. Co najmniej raz w roku musiałam tu wrócić, żeby poczuć ten grunt pod nogami. Dotknąć mojego miejsca. Przejść się nad Wisłę, wejść na Albrechtówkę, stanąć wobec wiatraka i opowiedzieć…

Dlatego, kiedy miałam ostatnio spotkanie z czytelnikami w kazimierskiej Dzwonnicy, tak się niesamowicie wzruszyłam. Bo spełniło się moje dziecinne marzenie, tu urodzone, bycia pisarką. I oto nagle tą pisarką jestem. I Kazimierz teraz to widzi! Nie ten sam Kazimierz, wiem, nie jestem już młodą adeptką piszącą listy do autorki “Cudzoziemki”, ale to ciągle mój Kazimierz. On mnie pamięta. Nas obie zresztą, chodzące do fary, na rynek i na spotkania autorskie pani Marii do tutejszej szkoły. A teraz ja w roli pisarki…?? I tyle ludzi chce mnie czytać. To było wielkie przeżycie. Radość i rozczulenie, celowo znowu używam słowa sprzed lat.

Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego Kazimierz jest dla mnie tak ważny. Może ja tu przyjeżdżam, żeby sobie przypomnieć siebie dawną? Jakbym czuła, że to miejsce mnie pamięta. Jakbym przeglądała klatki fotograficzne. Spacer w deszczu na Górach, narodziny cielaczka, zachód słońca nad rzeką, zapach dojrzałego lata na skórze, schadzki w wąwozach… Sukienki i koszule z czarnej flaneli w łączkę szyte przez tutejszą krawcową dla pań z Warszawy! Kominek w Piekiełku w Domu Prasy, przy którym grywano w brydża i nie tylko. Rozmowa z panią Marią o bezradności wobec słów. Kiedy tu jestem, jestem sobą dziś i tamtą, dla której dopiero zaczynało się życie.

Niedawno spędziłam kilkanaście dni na Suwalszczyźnie Tam jest przepięknie. Tamte łąki i lasy i jeziora dają mi spokój, ale nie mam z tym miejscem wspólnej pamięci i wspólnej przeszłości. I wspomnień. Inaczej na mnie oddziałuje zachwycający krajobraz, a inaczej ten, który mam zapisany i powtórzony w sobie. Ze wszystkimi elementami pejzażu: z rynkiem, z każdym po kolei domem, z drogą do spichlerza, na Czerniawy, jednym wąwozem, drugim, z wejściem do baszty. Ja to wszystko mam gdzieś zapisane. Albo wjazd do miasteczka. Czekanie na Parchatkę, bo zaraz potem Bochotnica i jesteśmy w Kazimierzu. A wtedy ten moment, kiedy otwiera się Wisła. I zaraz niecierpliwość doświadczenia każdej drogi, kamienia, zapachu, smaku. Biegam po tych śladach podniecona zmianami i uspokojona, że jeszcze jest tak, jak było. Choć w przybliżeniu. Droga do Kazimierza to chyba najczęściej pokonywana przeze mnie droga w życiu. Ze wszystkich miejsc na świecie – poza powrotami do Warszawy. Ale to już coś innego, to przecież moje rodzinne miasto.

Teraz trudno mi znaleźć porę roku, kiedy jest w Kazimierzu Najlepiej jest chyba jesienią. Ale zawsze najchętniej chodzę po rynku o czwartej rano, wtedy mogę być pewna ciszy i spotkań z duchami przeszłości.

Kazimierz jest dla Pani punktem odniesienia, miejscem pozwalającym się w jakiś sposób określić, sprawdzić, ale w zasadzie nie ma go w Pani twórczości…

Agata Tuszyńska – Rzeczywiście. I nie napisałam książki o Marii Kuncewiczowej…

Tego nie powiedziałam. Ale Pani bohaterowie nie zahaczają o Kazimierz.

Agata Tuszyńska – Jest miejscem, w którym napisałam wiele wierszy. Ale chyba rzeczywiście należy do mojej sfery prywatnej. Do sfery bardzo wewnętrznej. Jest ważnym punktem odniesienia. Podobnie warszawskie getto. Wiem, że moi bohaterowie jakoś sami mnie wybierają… Nie byli dotychczas połączeni ściślej z Kazimierzem. Ale na pewno napiszę kiedyś o autorce “Fantomów” i “Kluczy”. Na pewno. Przecież stale z nią rozmawiam, nie tylko na kazimierskim cmentarzu pod dębem, ale i gdzie indziej. Tylko teraz mieszkam chwilowo w innej książce, będą tam dwa krótkie epizody kazimierskie. I to wojenne.

Czy planowana książka o Marii Kuncewiczowej to będzie kolejna w Pani twórczości książka biograficzna?

Agata Tuszyńska – Nie. Chciałabym opowiedzieć o mojej znajomości z Marią Kuncewiczową. Także używając naszej korespondencji. Mam trochę listów Pani Marii do mnie.

Bardzo dobrze pamiętam czas, kiedy Kuncewiczowa pisała „Listy do Jerzego”. Mieszkałam wtedy z przyjaciółką, aktorką Zofią Kucówną w willi Pod Wiewiórką. Byłam młoda, a Pani Maria sędziwa. Nigdy nie mogłam przypuszczać, że znajdę się w przyszłości w podobnej sytuacji, jak ona. Że będę opłakiwać mojego męża. Wtedy nie mogłam tego wiedzieć, ale tak się stało lata później. Napisałam “Ćwiczenia z utraty”. Myślałam wtedy o niej. Poza tym jest wiele wątków, które nas łączą. W pisaniu i w życiu. Kazimierz i Warszawa. Podróże, języki obce, umiejętność i potrzeba wchodzenia w inne kultury i środowiska. Ciekawość świata i swoista cudzoziemskość. Poczucie obcości wobec innych i swoich. Emigracja i powrót. Jej życie duchowe i uczuciowe, mąż i to, co pozamałżeńskie. To wszystko mnie niezwykle interesuje. I o tym napiszę. Tylko nie wiem jeszcze kiedy.

Jak się udało Pani nawiązać porozumienie z pisarką mimo tak dużej różnicy wieku?

Agata Tuszyńska – Zaczęłam od listów. Nawet mieszkając Pod Wiewiórką. Pisałam listy i wiersze, z pokoju do pokoju i wsuwałam je pod drzwi. I to ją zainteresowało. Moja nieśmiałość i moje opowieści. Mój smutek i dojrzałość, którym się dziwiła. Dużo jej w tych listach o sobie powiedziałam. A ona mi się rewanżowała. Szczególnie pod koniec. W ostatnim okresie życia już prawie nie widziała. Linijki w listach nachodzą jedna na drugą. Są prawie nieczytelne…

Te listy są odręczne? Czy także pisane na maszynie?

Agata Tuszyńska – Większość odręcznych.

Niektórzy mówią, że dziś, kiedy w Domu pod Wiewiórką cichną głosy odwiedzających, na pięterku słychać stukot maszyny do pisania… A przecież nikogo tam nie ma…

Agata Tuszyńska – Myślę, że są tam oboje. I Maria, żona, pisarka, dama i jej Jerzy, prawnik, wierny mąż, z którym nie mogła i nie chciała przestać rozmawiać do końca. Winna im jestem opowieść o tym, co wiem i pamiętam. Chciałabym znaleźć czas, by pisać w Kuncewiczówce, nasłuchując głosów… tego domu i tego ogrodu. Tych wieczorów i poranków. Błąkając się między piecem a stołem w salonie, by znaleźć odpowiednie słowa.

Z Agatą Tuszyńską – pisarką, laureatką Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu, uhonorowaną srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” i francuskim Orderem Literatury i Sztuki – rozmawiała Anka

Na Kazimierz z Marią Kuncewiczową w roli głównej w twórczości Agaty Tuszyńskiej musimy więc trochę zaczekać. Jej książka z epizodami kazimierskimi, nad którą obecnie pracuje, ukaże się nie wcześniej niż za rok.

„Listy do Jerzego” Marii Kuncewiczowej czyta w Kuncewiczówce Zofia Kucówna>>>

Czytaj także:
Literacki Kazimierz: Z ametystem w tle>>>
Literacki Kazimierz: Co Jan Kochanowski robił w Kazimierzu?>>>
Nowa książka Mai Wolny>>>
Literackie szlaki: Powrót do Nałęczowa>>>

Witaj
Zapisz się na nasz newsletter

Będziesz otrzymywać informacje o ciekawych wydarzeniach

Nie wysyłamy spamu, nie przekazujemy nikomu adresów email.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *