Spacerkiem: Zajrzeć pod podszewkę

Zazwyczaj nie lubię chodzić tymi samymi drogami. Zwłaszcza w Kazimierzu, który zawsze nęci nowym zaułkiem, odnogą wąwozu czy sarnią ścieżką. Są jednak trasy, do których jestem szczególnie przywiązana.

Jedną z nich jest droga na Górach – Na Liszewskiego, która za stacją przekaźnikową i krzyżem odbija od szosy w prawo i chodzi w dół do pól i kilku wolno stojących stodół. Po drodze miniemy interesujący dom-w-budowie, przy którym ostatnio coś się zaczęło dziać. Być może niedługo zostanie wykończony i wprowadzi się doń życie. A żyć tu będzie pięknie – wśród pól opartych o ścianę lasu.

Wkrótce droga dochodzi do ostatnich zabudowań i kończy się. Dalej prowadzi tylko wąska ścieżka nakierowana na stojący w środku pola świerk. Docieramy nią do lasku nad wąwozem i schodzimy w dół ku Szkolnej.

Ulica Szkolna to świat sam w sobie

Jedna z najpiękniejszych uliczek w Kazimierzu. Z jednej strony opiera się o strome zbocze, z drugiej spływa lekko do Grodarza – rzeki, która podczas ulewnych deszczy myli własne koryto z drogą i płynie całą jej szerokością.

Szkolna zachowała urok przedwojennego Miasteczka. Stoją tu najpiękniejsze kazimierskie wille. Willa Słoneczna – to ponadstuletni pensjonat założony przez Bronisława i Władysławę z Berensów Wolnych w 1919 r. W jednym z przedwojennych przewodników reklamował się jako „pensjonat pod zarządem osoby wykwalifikowanej i inteligentnej”. „Kuchnia smaczna, zdrowa i obfita. Na miejscu radio, patefon i gry sportowe”.

Nieco dalej znajdziemy dom krewnych pani Władysławy – Berensów. Zbudowany w 1933 r. według projektu Karola Sicińskiego należał do rodziny znanych restauratorów, założycieli Hotelu Polskiego przy rynku, późniejszej Esterki.

Przy tej ulicy warto zwrócić też uwagę na willę Piast z 1900 r. przebudowanej dziś na hotel Berberys. Tuż obok stoi willa Kuryłowiczów – zaprojektowana jako dom na skarpie przez biuro słynnych architektów polskich Ewy i Stefana Kuryłowiczów. Budynek z 2006 r. jest nowoczesny i tradycyjny zarazem. Nowoczesny w formie, a tradycyjny jeżeli chodzi o wykorzystane materiały: kamień, ceglaną dachówkę, drewno i bruk.

Nie można też nie zauważyć niewielkiej posesji należącej do artysty Jerzego Krzysztoporskiego, która w sezonie zamienia się w galerię pod chmurką. Miejsce to szczególnie ciekawe. Krzysztoporski tutaj tworzy swoje malarskie miniatury, których dopełnieniem są opisy w stylu „Skrzypek Dyś Dylu Dylu na Badylu. Jego dostojeństwo osadzone niewzruszenie w pół golfie, do dziś, bo w tej chwili oblicze czule eksploduje nieziemską urodą męską w stronę obfitości zahibernowanej piękności, baronówny Heloizy Hope Hopik Hop.” Z drugiej strony „Ogród Sztuki” Krzysztoporskiego to miejsce, gdzie zachowały się relikty murowe poczytywane za pozostałości XII – wiecznego klasztoru norbertanek. Według autorki monografii historyczno – urbanistycznej „Kazimierz Dolny” Jadwigi Teodorowicz – Czerepińskiej są to jednak pozostałości tzw. prebendy różańcowej, którą w połowie XVII w. założył przy Farze ks. Jan Izydor de Flores.

To jedna z moich ulubionych tras. Niby w Kazimierzu, a jednak jakby obok. Pozwala pobyć sam na sam ze sobą i swoimi myślami. Trasa znana. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie spróbowała zajrzeć i tutaj pod podszewkę Miasteczka.

Wąwóz na Lewensztajna

Za willą Maria, prawie tuż przed gmachem szkolnym jest przejście. Już dawno chciałam tędy pójść, ale nie starczyło mi śmiałości. Miałam wrażenie, że droga prowadzi przez podwórko wspomnianej willi. Gdy jednak w końcu przyjrzałam się bliżej, okazało się, że okoliczne domy mają wyraźnie wyznaczone granice i przejście zdaje się być drogą wspólną, która prowadzi do wyżej położonych posesji. Wkrótce jednak okazało się być ślepą uliczką – kończyła go ściana zieleni i zwalisko kamieni. I co teraz? I tu właśnie zajrzałam pod podszewkę.

Za niedużą plątaniną krzaków odsłoniła się leśna przestrzeń. Wysokie drzewa zasłaniały dostęp światła słonecznego na tyle, że podłoże pozbawione było prawie zupełnie runa. Wszędzie było szaro – brązowo. I pusto. Zieleń była jedynie wysoko nad nami. Z opowieści wiedziałam, że ten wąwóz prowadzi na Góry. Tędy dzieci schodziły kiedyś do szkoły. Dziś nie widać tu jednak żadnych ścieżek. Ale to nie przeszkadzało w pewnym poruszaniu się. Wiedziałam, gdzie jestem i dokąd idę. Gdzie wyjdę? To już nie było takie jasne. W Kazimierzu wąwozy są własnością prywatną, a ta często bywa ogrodzona. I tak też było tutaj. Koniec wąwozu wypadł na posesji „Domków na drzewie” i trzeba było szukać wyjścia gdzie indziej. Istniała realna obawa, że trzeba będzie wracać – czego najbardziej nie lubię – do ulicy Szkolnej. Na szczęście udało się wyjść przez teren hotelu Kazimierzówka. Dopiero w domu przypomniałam sobie. że tam trzeba było bardzo uważać, bo grasuje ogromny odyniec. Ci, którzy mi o tym opowiadali, widywali go w tym dole regularnie.

-Widzę go, dziada, codziennie. To samotnik. Przebywa tylko na naszych dwóch działkach w chaszczach. Jest ogromny – ostrzegała mnie dwa lata temu jedna z mieszkanek Gór.

Dzika na szczęście nie spotkaliśmy. Wygląda na to, że albo spał, albo zmienił lokum. Tak czy inaczej dzików w okolicy nie brakuje. Ale nie szukają zwady z ludźmi. Warto być jednak ostrożnym.

Spacer z Gór na Doły i z powrotem na Góry wąwozem na Lewensztajna zajął równo godzinę. W sumie przeszliśmy nie więcej jak 3,5 km. Warto było.

Czytaj także: Godzina długich cieni>>>

Witaj
Zapisz się na nasz newsletter

Będziesz otrzymywać informacje o ciekawych wydarzeniach

Nie wysyłamy spamu, nie przekazujemy nikomu adresów email.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *