Drugi dzień festiwalu zaczął się ciekawie i aromatycznie, bo od warsztatów kuchni żydowskiej. Odbyły się one w magicznym Wiatrakowie położonym pod Kazimierzem, w Cholewiance.
Spotkanie poprowadził restaurator, właściciel nieistniejącej (acz kultowej) Knajpy u Fryzjera, znawca kuchni i dyrektor siedmiu edycji Festiwalu Muzyki i Tradycji Klezmerskiej w Kazimierzu Dolnym (odbywał się on w latach 2006 – 2012) Robert Sulkiewicz.
Przy dźwiękach żydowskiej muzyki i opowieściach o żydowskiej kuchni kilkanaście osób zabrało się do pracy. Plan był prosty: ugotujmy sobie obiad.
Co gotujemy?
Oczywiście potrawy kuchni żydowskiej. A właściwie potrawy Żydów aszkenazyjskich, zamieszkujących tak licznie nasz kraj do czasów II wojny światowej. Inna była żydowska kuchnia historycznie, inaczej gotuje się w Izraelu. Żydzi zamieszkujący Europę musieli dostosować wymogi koszerności związane z religią do miejscowych realiów i produktów. I tak powstała kuchnia obecnie u nas nieco zapomniana.
Zapomniana, choć nazwy bajgiel, chała (czy chałka), maca, gęsie pipki czy cymes nie są większości z nas obce. Jednak zapomnieliśmy o holiszkach, kreplachu, latkes czy szalenie popularnej potrawie szabasowej – czulencie. No i ten „cymes” – czasem używany w liczbie mnogiej „cymesy” lub zdrobniale „cymesik” – znaczy w języku polskim coś pysznego, rarytas. W kuchni żydowskiej była to nazwa potrawy z marchewki na słodko, gotowanej z owocami, zwykle suszonymi, i miodem. No „cymes”.
Uczestnicy warsztatów przygotować mieli trzy potrawy: przystawkę, danie główne i deser. Przystawką był żydowski kawior, potrawa z wątróbki, cebuli i jajka, bardzo popularna na naszym terenie. Na główne danie przygotowano, wywodzącą się z Czech, macę serową. Deserem były hamantasze, nazywane też uszami Hamana, ciasteczka podawane na święto Purim.



Atmosfera
Atmosfera była gęsta … od utrzymującego się w powietrzu zapachu cebuli, siekanej do kawioru. A przez cebulowe łzy słychać było śmiech, pytania i czuć było podekscytowanie uczestników warsztatów. Z wielkim przejęciem i zaangażowaniem siekaliśmy, tarliśmy, smażyliśmy, wałkowaliśmy i lepiliśmy.
Nad uczestnikami warsztatów czuwał, prowadzący warsztaty, Robert Sulkiewicz. Nie tylko udzielał wskazówek i kierował pracami, ale umilał czas opowieściami o zasadach kaszrutu, czyli koszerności oraz o źródłach pochodzenia tych rygorystycznych zasad religijnych odnoszących się do wszystkich sfer życia, więc i kuchni.
Wyszło pysznie, choć ciasteczka trochę zmieniły kształt przy pieczeniu. Liczy się jednak smak, a tu wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że ten wczesny obiad wyjątkowo się nam udał.
Przy wspólnym stole, uczestnicy warsztatów mogli poznać się bliżej i wysłuchać jeszcze wielu ciekawych historii prowadzącego.
Było aromatycznie, apetycznie i bardzo ciekawie. To warsztaty, na których warto być i na pewno to nie moje ostatnie spotkanie z kuchnią żydowską.
Czytaj także: