Z cyklu „Lektura na weekend” prezentujemy kolejne opowiadanie Jana Palu. „Wierzba” dedykowana jest Dzielnym Ukrainkom i Ukraińcom.
„Wierzba”
-Było ich wczoraj posłuchać! Żołnierze – terytorialsi prosili o natychmiastową ewakuację!
Irina była wściekła na siebie! Wtedy niefrasobliwie postanowiła poczekać, licząc na to, że wróg się cofnie. Nie cofnął się… Roczny Ihorek smacznie spał, choć huk ostrzału nie malał. Na jej szczęście kierunek ataku koncentrował się wyłącznie na wschodnich przedmieściach miasta, a ona opuszczała już zachodnie jego peryferia. Bachmut płonął… Gęsty, czarny dym gryzł w oczy, drapał w gardło – łapał ją kaszel, którego nie mogła powstrzymać.
-Boże! Jeszcze usłyszą mnie te cholerne orki!
Wiedziała co potrafią robić z kobietami i dziećmi…
-Niech przez wieki smażą się w piekle!
Uciekała samotnie z płonącego, niegdyś pięknego miasta
Wszędzie wokół zgliszcza i zniszczony sprzęt wojskowy. Ale nie to było najgorsze. Najgorszy był „towarzysz strach”, wszechobecny, odbierający siłę – nie wiesz, czy z opuszczonej chaty nie wyskoczą Ruscy. Po nich możesz się spodziewać tylko najgorszego! Nie wiesz, czy zabłąkany pocisk nie pokiereszuje cię… Czujesz się tak straszliwie bezradna!
-Boh spasi! Boże uratuj!
Coś jeszcze przerażało Irinę: widok Zabitych bądź Zamordowanych! Do tego widoku nie da się przyzwyczaić… Nigdy! Sąsiadka Swietłana, zanim pośpiesznie wyjechała na zachód z dwójką swych dzieci,
powiedziała słowa dźwięczące jej nieustannie w uszach.
-Irina! Wczoraj widziałam na placu zabaw dziecko. Podeszłam, ale już było za późno… Uciekam teraz, bo nie chcę, by dla moich dzieci też był za późno!! Ojczyznę odzyskamy ! Damy radę – za rok czy za wiele lat!
Odzyskamy! Ale jak odzyskamy dzieci, których już nie będzie?.. Musimy je ratować – tu i teraz!
Irina posuwała się do przodu, ciągle na zachód
Robiła krótkie odpoczynki w opuszczonych chatynkach, stodółkach czy stajniach. Tylko niektóre stały nienaruszone. Rozwiązała chustę z prowiantem na drogę, by coś zjeść. Była wyczerpana, bardzo chciało się jej pić.
-Jak nie zjem, to i Ihor niewiele zje – pomyślała.
Spojrzała z czułością i matczyną miłością na swego jedynego dzieciaka.
-Jest mój! Jest nasz! Ukraiński! Prędzej zginę, niż mi go odbiorą! Nie oddam go!
Na grubym konarze wierzby
Na grubym konarze samotnej, olbrzymiej wierzby, około dwieście metrów od chaty, gdzie odpoczywała Irina z dzieckiem, leżał żołnierz. Odpoczywał i… rozmyślał. Wowka był snajperem. Rosyjskim snajperem.
Zaciekawiła go ta dziewczyna z małym dzieckiem. Spojrzał w górę, w Niebo.
-Wiem, Dziadku! Nie panikuj! Wiem, co robię!
Jego kochany dziadek Jan, zesłaniec z dalekiej Polski, często do niego mawiał:
-Wowka! Nigdy nie krzywdź ludzi – miej serce! To dobro kiedyś do ciebie wróci!
Dziadek zmarł dawno temu i był w Niebie, ale kiedy Wowka nie wiedział, jak ma w życiu postąpić, rozmawiał ze swym dziadkiem. Wowa wyciągnął cicho nabój z komory, bo bał się, że może
przez nieuwagę wystrzelić… Jego snajperski karabin był teraz całkowicie bezpieczny.
Z domu wyszła młoda dziewczyna podążając w jego kierunku. Wowa patrzył na nią ze wzruszeniem i przyjemnością – przypominała mu jego starszą siostrę – kochaną Nataszę. Ukrainka była tak
niesamowicie ładna! Ukrainki słyną z urody, ale ta była przepiękna. Dziecko cicho kwiliło.
-Pewnie głodne – pomyślał.
Wiedział, że nie może jej niczego dać
Na widok rosyjskiego żołnierza mogłaby umrzeć ze strachu.
-Niestety, nie mogę ci, piękna ukraińska Krasawico niczego dać… – dialogował w myślach sam ze sobą.
W międzyczasie Irina przeszła koło wierzby, niczego nie zauważywszy.
-Ciekaw jestem, co robiła i gdzie mieszkała przed wojną? – Wiedział, że na to pytanie raczej nigdy nie dostanie odpowiedzi…
Spojrzał w Niebo.
-Mówiłem Ci, kochany Dziadku, że kontroluję sytuację! Ja charoszyj malczik i djełaju tak, kak ty mienia uczył! Jestem dobrym chłopakiem i postępuję tak, jak mnie uczyłeś. Miej do mnie trochę więcej zaufania! Dieduszka moj!
Odprowadził Irinę swymi rosyjsko-polskimi oczyma. Łakomym wzrokiem pożerał taniec jej bioder. Piękność oddalała się jednak coraz bardziej… Za chwilę zniknęła za horyzontem.
Wowa załadował broń i strzelił w górę, na wiwat. U swoich zamelduje, że wyeliminował kolejnego
uciekiniera. Tak „eliminował” już trzeci dzień…
Irina obejrzała się, padając z dzieckiem na ziemię
-O Boże! Tam chyba strzelał jakiś Rusek – jakieś dwieście metrów stąd!- zaniepokoiła się. -Całe szczęście, że mnie nie zauważył! – pocieszyła się głośno.
Wstała, ale gdy tylko zrobiła parę kroków, nagły podmuch odległego wybuchu powalił ich na ziemię! Nie miała siły wstać, Ihor darł się… Oboje leżeli na mokrej trawie.
-Już dobrze, synku, już dobrze!
Z rozbitego nosa pociekła jej krew. Ihor nie przestawał głośno płakać!
-Boże! Tylko nie to! Tu też może być jakiś Rusek – pomyślała przerażona.
Szybko nakarmiła dziecko piersią. Uspokoiło się i usnęło. Spojrzała na zachód i przypomniała sobie słowa
Serhija.
-Moja najukochańsza żoneczko! Musisz dojść do Krajiczinki – tam są nasi i nasze wojsko!”
Ścisnęło ją za serce – jej Serhij broni Bachmutu.
-Ktoś musi tu zostać i bronić, by ktoś inny mógł się schronić! Irina, musicie uciekać! Natychmiast!
Są takie sytuacje, gdy to wyłącznie jedno z małżonków ma rację. Irina przyznała Serhijowi rację.
Maszerowała dalej i w pewnym momencie uśmiechnęła się szeroko. Zobaczyła nadpalony drogowskaz. KRAJICZINKA – 300M.
Biegła co tchu
Widziała już zniszczoną cerkiewkę ze szczęśliwie ocalałą kopułą. Zbliżała się do pierwszych
posterunków ukraińskiej obrony. Uśmiechnęli się i po rutynowej kontroli przepuścili dalej. Była uratowana a wraz z nią maleńki Ihorek.
Obróciła się twarzą do odległego już Bachmutu.
-Serhij! Pamiętaj, co nam obiecałeś! Wrócisz!
Przypomniała sobie też pytanie jej kochanego.
-Ja wrócę! Ale czy ty będziesz czekała na kalekę?!
Z bólem patrzyła na wschód. Ciemny dym unosił się nad tamtą okolicą. Niekiedy wybuchały fontanny ognia.
-Serhij! Wiesz dobrze, że będę czekała także na kalekę! Jak możesz wątpić, że będzie inaczej! Jesteśmy ze sobą na dobre i na złe. Proszę Cię jednak – nie giń!
Usiadła na pniu przy drodze i zaczęła karmić dziecko, nie mogąc powstrzymać potoku łez.
Autor: Jan Palu
Czytaj także:
Lektura na weekend: Deplima>>>
Wiedział, że mu nie odpuszczą>>>