Kiedy ziemia zaczyna sposobić się do snu zimowego, przychodzi czas na oddanie czci zmarłym przodkom. Listopad rozpoczyna się świętem zmarłych nie tylko w kulturze chrześcijańskiej. Religia słowiańska, która była tu znacznie wcześniej, także je celebruje. To dziady. Wydawać by się mogło, że obrzęd ten teraz można poznać już z kart dramatu Adama Mickiewicza czy historycznych zapisów etnograficznych. Okazuje się jednak, że nie tylko. Obyczaj ten na kurhanach dawnych Słowian odprawiają rokrocznie rodzimowiercy z lubelskiego kręgu Krucze Gniazdo.
Chodlik
Chodlik – wieś na południe od Kazimierza w gminie Karczmiska znana z odkryć archeologicznych na terenie wczesnośredniowiecznego grodziska Wiślan, na którym prowadzone są prace archeologiczne. Jednym z głośniejszych odkryć było odnalezienie na pobliskich kurhanach pochówku całopalnego mężczyzny i konia. To niezwykle rzadkie znalezisko pochodzi z VIII-IX wieku. Ten właśnie kurhan wybrali sobie rodzimowiercy lubelscy na obrzędowanie święta dziadów.
Dziady
Ceremonii towarzyszy szacunek dla miejsca – dla ziemi i ludzi, którzy tu spoczywają. Z tego powodu nie rozpala się ofiarnego ogniska. Święty ogień symbolizuje światło zniczy, które przyjmuje ofiary składane bogom i przodkom. To jedyna jasność podczas obrzędu. Latarki, które wyznaczały drogę na kurhany, zostały wygaszone i początkowo wszystko odbywa się w całkowitej ciemności. Kiedy oczy przyzwyczajają się do mroku, na tle nieba można zauważyć korony drzew lasu porastającego kurhany i sylwetki uczestników obrzędu. Będzie widać więcej, gdy zapłoną znicze: lany na ziemię miód, dzielony chleb, rzucaną kaszę. To ofiary dla bogów i zmarłych, których podczas dziadów zaprasza się na wspólne ucztowanie z żywymi. Twarze obrzędujących, do których nie dochodzi nikły blask świec, wkrótce zostaną zasłonięte kraboszkami – maskami, które pomagają zachować rozdzielność świata żywych i zmarłych.

„Dziady” Mickiewicza
Niewiele ta uroczystość ma wspólnego z „Dziadami” Mickiewicza, które dla wielu stanowią jedyne źródło wiedzy o tym zwyczaju. Niewiele, a jednocześnie bardzo dużo. Jest prowadzący obrzęd żerca. Jest ofiara dla dusz przodków. Są też same dusze, chociaż ich obecność na tegorocznym obrzędzie w Chodliku pozostaje w kwestii wiary. Dusze zmarłych nie objawiają się jak u Mickiewicza, nie przerażają. Nie wydają odgłosów, nie licząc dziwnych zawodzeń, które – jak się szybko okazało – miały zupełnie naturalne źródło – z uruchomionego dziwnym trafem wyłączonego wcześniej telefonu. Jest też zdecydowane „A kysz! A kysz” skierowane do dusz, które być może przymierzały się, by nie wracać do swojego świata.
U Mickiewicza nic nie ma na temat nieoglądania się podczas drogi na dziady i z powrotem, by nie sprowadzić do domu jakiejś istoty z zaświatów. Nic nie ma o zapalaniu świateł na rozstajach dróg, by dusze mogły się ogrzać i dotrzeć na miejsce obrzędu. Światła te bardzo przydają się też żywym, by nie zagubić się w drodze powrotnej w plątaninie leśnych dróg.
Mickiewicz też nic nie pisze na temat pogody. A ta dla lubelskich rodzimowierców bywa zwykle łaskawa. Podczas drogi na kurhan padał deszcz, coraz silniejszy, jego krople w świetle latarek wyglądały nieziemsko. A w czasie obrzędu deszcz ustał, by po dziadach odsłonić rozgwieżdżone nad Chodlikiem niebo. Dawno już takiego nie widziałam…

Wkrótce wywiad z żercą lubelskiego kręgu rodzimowierców „Krucze Gniazdo” Franciszkiem Piątkowskim.